No i nic się nie zmieniło na lepsze. A może nawet zmieniło się na gorsze. Jak mnie te książki nudzą. W sumie cały czas zastanawiam się po co ja ich słucham. Przecież nie ma w nich nawet jednego elementu, który by mi się podobał. Czwarta część przygód wielkiego mistrza zakonu asasynów Ezia Auditore da Firenze jest tak samo żałosna - a może nawet jeszcze bardziej - niż wszystkie dotychczasowe.
Tym razem Ezio musi wybiera się do starego Masjafu aby odszukać klucze do wielkiej ukrytej biblioteki, którą pozostawił po sobie Altair a Templariusze jej nie zniszczyli, bo nie wiedzieli, że istnieje. Tam na miejscu po małych perturbacjach (Templariusze też jej szukają i nawet mają już pierwszą wskazówkę tzw. klucz) musi się od nich uwolnić, zabrać im klucz i udać się po resztę do Konstantynopola. Już na miejscu znów dużo się dzieje i nawet wkrada się wątek miłosny (zmiłuj się nad nami ...). Więcej nie napisze, bo i nie ma po co. I tak wszyscy wiedzą co się stanie dalej, bo te książki są tak napisane, że nic w nich nigdy czytelnika nie zaskakuje.
I to jest kolejny mój zarzut wobec tej serii (oprócz tych dawnych, że styl jest żałosny, że bohaterowie drewniani do bólu, że całość przypomina słabego Harlequina), a mianowicie mam tu na myśli brak jakichkolwiek zaskoczeń. Eziowi i jego przyjaciołom wszystko się zawsze udaje. A jeśli nawet coś nie idzie po myśli, to autor przedstawia to w taki sposób, że nie sposób nie być spokojnym, że za kilkanaście, albo kilkadziesiąt stron wszystko się uda. Denerwuje mnie też to, że akcja jest rozciągnięta na tyle lat. W tym przypadku tez mamy coś koło 10 lat z życia Ezia. Szkoda mojego czasu na pisanie o tym gniocie i Waszego czasu na jego czytanie. 3/10 i kończę z tą serią.