Dziś miałem spory dylemat jaki film sobie zaopiniować, ponieważ na przestrzeni ostatnich dwóch dni obejrzałem aż... dwa :] Co i tak jest nie lada sukcesem, bo ostatni film widziałem dopiero gdzieś w styczniu. Podobieństwo tych filmów jest dość spore i praktycznie żadne. Jak to możliwe? Ano tak, że wystawiłem im taką samą ocenę i oba mają coś wspólnego z hazardem, kasynami, mafią i skrzywdzoną kobietą. Cała reszta jest już diametralnie inna. Pierwszy z nich został nagrodzony m.in. Złotym Lwem weneckim w 1980 roku, a jego tytuł to "Atlantic City". Jednak po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że to za trudny film był dla mnie na dziś i nie mam ochoty o nim pisać póki go odpowiednio nie przetrawię. Stąd też dziś zapraszam do zapoznania się z moimi refleksjami na temat tego drugiego, czyli "Jokera" w reżyserii Simona Westa z Jasonem Stathamem w roli głównej.
Fabuła filmu jest dość prosta, ale przedziwnie niespójna, bo akcja rozłazi się trochę na dwa wątki, z których nie wiadomo, który tak naprawdę jest ważniejszy. Mamy bowiem do czynienia z uzależnionym od hazardu "prywatnym ochroniarzem" marzącym o żeglowaniu. Innymi słowy z takim gościem od szeroko pojętego bezpieczeństwa do wynajęcia, który dzieli biuro z prawnikiem, któremu czoło lekko zachodzi na plecy, czasami radząc się go, jak niezgodne z prawem będzie jego następne zlecenie... Jednak akcja przebiega tutaj dwutorowo. Z jednej strony mamy Nicka (taj się nazywa Statham w filmie), który podejmuje się "ochrony" jakiegoś szczyla, chcącego pograć w kasynach bojącego się, że albo go wyrzucą, albo dostanie wciry. Z drugiej natomiast strony poznajemy wątek zemsty Nicka na mafiozach za pobicie i gwałt przyjaciółki prostytutki (tak, uważam, że prostytutkę też można zgwałcić), która to niesie za sobą ciekawe acz nieprzyjemne dla Nicka konsekwencje.
W roli głównej: Jason Santham xD |
Film jest stosunkowo prosty i bazuje na do bólu zgranych konwencjach (hazardzista nie mogący uciec z krainy hazardu, do tego, jak we wszystkich filmach akcji, posiadający nieprzeciętne umiejętności walki wręcz, piękna dziewczyna, nieudacznik, przyjaciel mafiozo i ten zły, który jest twardy tylko przy kolegach...), jednak dzięki osobie Statham, który w takich klimatach odnajduje się bardzo dobrze film jest przyjemną chwilą wytchnienia od "trudniejszych" obrazów. Dodatkowo, dużą zasługę w czerpaniu przyjemności z seansu odgrywa świetna muzyka z przebojem "Blue Christmas" Deana Martina w scenie z napisami początkowymi świetnie uzupełniająca klimat hazardowej stolicy świata, w której rozgrywa się akcja. A także naprawdę zręcznie zrealizowane sceny walki, które w swojej dynamice i sposobie filmowania przypominają te z pierwszej części "Transportera". Dla mnie to był przyjemny seans, do którego być może jeszcze kiedyś wrócę.
Jak będziesz chciał kiedyś zrobić krzywdę kobiecie, to pamiętaj, że to mściwe istoty są... |
Moja ocena 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz