Dziś miało być o beznadziejnej Poczcie Polskiej, która zamiast przynieść mi plakaty (jakby ktoś nie wiedział o co chodzi, to TU można sprawdzić) do domu nawet się tym nie kłopotała i pod postacią listonosza (żeby go dopadł przykucnięty pies!) wsadziła mi awizo do skrzynki (CHWDPP!), które tkwiło tam bez mojej wiedzy przez około 3 dni! :[ Ale nie będzie, bo postanowiłem nie denerwować się sprawami, na które nie mam wpływy (jedynym rozwiązaniem byłoby wysadzenie całej tej struktury przeżytku w powietrze, co jednak jest zbyt pracochłonne...).
Mogłoby też być o konferencji, która odbędzie się w połowie maja w Olsztynie, której tematem jest tożsamość kobiet, a moja skromna osoba będzie jednym z prelegentów, ale to już byłaby zbyt daleko - nawet jak na mnie - posunięta megalomania, więc tego też nie będzie (LINK dla zainteresowanych).
Mogłoby być również o książkach, które ostatnio udało mi się przeczytać - "Baśń zimowa" Przybylskiego i "Zbyt głośna samotność" Hrabala - ale o nich również nie napiszę. Choć wydaje mi się, że niegłupim pomysłem będzie przytoczeni kilku cytatów z drugiej z nich. Oto one:
"Zapłaciłem za piwo i trzy rumy, i wyszedłem w przewiew ulicy, no i znów doszedłem na plac Karola, oświetlony zegar na nowomiejskiej wieży wskazywał zbędny czas, nigdzie się nie spieszyłem, wisiałem już w przestrzeni, (...)."
"Zwróciłem pusty kufel i przeszedłem przez tory, piasek parku chrzęścił i skrzypiał jak zamarznięty śnieg, w gałęziach ćwierkały wróble i zięby, patrzyłem na dziecinne wózeczki i na mamusie, jak siedzą w słońcu na ławeczkach i odchylając głowy wystawiają twarze na lecznicze promienie, długo stałem przed owalnym basenem, w którym kąpały się nagie dzieci, widzę, że brzuszki tych dzieciaków naznaczone są prążkiem od gimnastycznych spodenek i majteczek, galicyjscy żydzi, chasydzi, nosili pasy jako dostrzegalne i wyraźne pręgi, które dzieliły ciało na dwie części, tę piękniejszą z sercem i płucami, i wątrobą, i głową, oraz tę część ludzkiego ciała z kiszkami i organami płciowymi, jako część ledwo tolerowaną, a więc nieistotną, widzę, że księża katoliccy przesunęli tę pręgę jeszcze wyżej, koloratką uczynili sobie na szyi widoczny znak, akcentujący jedynie głowę jako misę, w której macza palce sam Bóg, patrzę na te kąpiące się dzieci i widoczne na ich nagich ciałach pręgi od majteczek i gimnastycznych spodenek, i widzę, że siostry zakonne bezlitosną pręgą wykroiły z głowy jedynie twarz, oblicze okolone pancerzem nakrochmalonych kornetów, tak jak to mają zawodnicy na wyścigach samochodowych formuły jeden, patrzę na te bryzgające i poruszające się nagie dzieci i widzę, że te dzieci nie wiedzą nic o życiu płciowym, a przecież ich genitalia są już w stanie utajonej doskonałości, jak pouczył mnie o tym Lao-cy, patrzę na te pręgi księży i sióstr zakonnych, i na pasy chasydów, i myślę sobie, że ciało ludzkie to klepsydra, co jest na dole, to jest również na górze, a co jest na górze, to jest również na dole, dwa stykające się ze sobą trójkąty, znak z pieczęci króla Salomona, proporcja między księgą jego młodości, Pieśnią nad pieśniami, a rezultatem jego spojrzenia okiem starszego pana, marność nad marnościami, Księgą Koheleta, czyli Eklezjastesa"
"Uniosłem oczy na kościół Ignacego Loyoli, zalśniła złota jak trąby aureola, to szczególne, że niemal wszystkie posągi koryfeuszy naszej literatury siedzą jak paralitycy w fotelach na kółkach, Jungmann i Safařík, i Palacký siedzący nieruchomo w fotelu, również ten Mácha na Petrzynie musi opierać się lekko o kolumnę, podczas gdy posągi katolickie pełne są ruchu, jak atleci, jakby stale ścinały piłkę nad siatką, jakby właśnie przebiegły setkę albo kolistym ruchem odrzuciły daleko od siebie dysk, zawsze ze wzrokiem zwróconym w górę, jakby oburącz przyjmowały smecz samego Boga, chrześcijańskie rzeźby w piaskowcu, z wyrazem futbolisty, który z uniesionymi rękami i radosnym okrzykiem właśnie strzelił zwycięskiego gola, podczas gdy posągi Jarosława Vrchlickiego zwalone są na fotel na kółkach."
"(...) ja, kiedy byłem młody, też miewałem o sobie piękne mniemanie, swego czasu myślałem, że stanę się piękniejszy, jak kupię sobie rzymki, modne wtedy sandały tylko z pasków i sprzączek, że do tych sandałów muszę mieć fioletowe skarpetki, mamusia zrobiła mi je na drutach i gdy pierwszy raz wyszedłem w tych rzymkach i umówiłem się na randkę koło Dolnej Gospody, choć był wtorek, przyszło mi na myśl, czy w gablotce naszego klubu futbolowego nie ma już składu? Tak więc stałem przed gablotką, przyglądałem się okuciu dziurki od klucza i dopiero potem podszedłem bliżej, ale czytałem listę z poprzedniego tygodnia, następnie czytałem tę listę jeszcze raz, ponieważ czułem, że tą fioletową skarpetką i tym prawym sandałem wdepnąłem w coś wielkiego i mokrego, przeczytałem listę z moim nazwiskiem na końcu jeszcze raz, by znaleźć w sobie siłę i spojrzeć w dół, i gdy spojrzałem, stałem w wielkim psim gównie, które mi oblewało i uwięziło cały sandał złożony tylko z pasków i sprzączki, tak więc znów powoli czytałem jedno nazwisko za drugim, przeczytałem całą jedenastkę naszych juniorów, również własne nazwisko jako rezerwowego, lecz gdy spojrzałem na dół, wciąż stałem w tym okropnym psim gównie, a kiedy popatrzyłem na środek wsi, wyszła z furtki moja dziewczyna, i rozpiąłem sprzączkę, i ściągnąłem fioletową skarpetkę, i zostawiłem wszystko wraz z bukiecikiem tam pod gablotką naszego klubu futbolowego, i uciekłem za wieś, w pola, i tam medytowałem, czy los mnie nie przestrzega, bo już wtedy chciałem zostać pakowaczem starego papieru i tym sposobem dobrać się do książek. (...) zamknąłem słodko oczy i nie poszedłem nigdzie, piłem piwo i widziałem samego siebie, jak w dwadzieścia lat po tej przykrej przygodzie z fioletową skarpetką i sandałem idę przez przedmieście Szczecina, doszedłem aż na pchli targ i gdy dotarłem na sam koniec szpaleru tych ubogich sprzedawców, widzę człowieka, który oferuje prawy sandał i prawą fioletową skarpetkę, przysiągłbym, że to była ta rzymka i ta moja fioletowa skarpeta, nawet na oko oceniłem, że to jest ten sam numer, czterdzieści jeden, stałem więc skonsternowany i patrzyłem jak na zjawę, zadziwiła mnie wiara tego sprzedawcy, że jednonogi przyjdzie kupić sobie sandał z fioletową skarpetką, sprzedawca wierzył, że gdzieś istnieje kaleka z prawą nogą i numerem czterdzieści jeden, ożywiony pragnieniem przybycia do Szczecina, żeby kupić sobie sandał i skarpetkę, która zwiększy jego powab."
"(...) bo ja zawsze pracowałem gołymi rękami, żeby czuć w palcach smak papieru, ale tu nikt nie pragnął dotykiem chłonąć tego niepowtarzalnego uroku starego papieru (...)."
"I gdy dołożyła do pieca, znowu szła, i położyła się na mnie, odwróciła głowę tak, że patrzyła na mój profil i wodziła palcem po mym nosie i ustach, i w ogóle niemal mnie nie całowała i ja nie całowałem jej także, wszystko mówiliśmy sobie rękami, a potem tylko leżeliśmy i patrzyliśmy na odblaski i odbicia pękniętego w połowie żeliwnego piecyka, który ze swego wnętrza emanował kędzierzawe światło, powstające ze śmierci drewna."
"Tak więc gramoliłem się po schodach na górę, chwilę szedłem podpierając się ręką, jakoś zakręciło mi się w głowie od tej mojej zbyt głośnej samotności, dopiero na świeżym powietrzu zaułka wyprostowałem się i silnie ująłem w rękę pusty dzban."
"Teraz Cyganki dojadły i pozbierały ze spódnic okruszki, i zjadły je także, turkusowa spódnica położyła się na papierze i podkasała się po sam pas, tak prostodusznie nadstawiła mi swój brzuch i spytała mnie z powagą... No to jak, panie starszy, będziemy ruchać?"
"(...) te Cyganki miały tyle siły i werwy, że gdy wlokły swe płachty, z daleka wyglądały, jakby na grzbietach niosły mały wagon lub tramwaj - więc kiedy miały już tego dosyć, wtedy przybiegły do mnie na dół, odrzuciły tę olbrzymią płachtę i zwaliły się na stertę suchego papieru, zadarły spódnice aż po pępek, wyłowiły skądś papierosy i zapałki i tak, leżąc na plecach, paliły, zaciągały się tak, jakby odgryzały z papierosów czekoladę."
"Maniusia zbladła i przeprosiła mnie, że musi na moment odejść, tylko na małą chwilę. I gdy wróciła, ręce miała chłodne i tańczyliśmy dalej, rozkręciłem ją, żeby wszyscy widzieli, jak umiem tańczyć, jak świetnie się z Maniusia prezentujemy, jaka to z nas dobrana para, i kiedy polka nabrała zawrotnego tempa, a Maniusine wstążki i wstążeczki uniosły się i powiewały w powietrzu wraz z jej płowym warkoczem, nagle spostrzegłem, że tancerze przestają tańczyć, że ze wstrętem odsuwają się od nas, że w końcu nikt inny oprócz mnie i Maniusi nie tańczy, a wszyscy pozostali tancerze tworzą krąg, lecz nie krąg pełen podziwu, tylko krąg, na którego obwód wystrzeliło ich siłą odśrodkową coś okropnego, czego nie domyśliłem się w porę ani ja, ani Mamusia, aż tu jej mama przyskoczyła i złapała Maniusię za rękę, i z przerażeniem i zgrozą wybiegła z sali tanecznej w Dolnej Gospodzie, aby już nigdy nie przyjść, żebym nigdy Maniusi nie zobaczył, aż dopiero po paru latach, bo Maniusię zaczęto od tej pory nazywać Posraną Mańką, bo Maniusia, tak podniecona tym białym tańcem, Maniusia przejęta tym, że jej powiedziałem, że ją kocham, wybiegła do wiejskiego wychodka przy gospodzie, z piramidą fekaliów niemal po sam otwór w desce, zamoczyła sobie te swoje wstążki i wstążeczki w zawartości tej wiejskiej latryny i znów wbiegła z ciemności do rozświetlonej sali, aby ruch odśrodkowy jej wstążeczek i wstążek opryskał i ochlapał tancerzy, wszystkich tancerzy, którzy znaleźli się w zasięgu wstążek i wstążeczek..."
"Trzydzieści pięć lat paczkuję stary papier i książki, a żyję w kraju, który od piętnastu pokoleń umie czytać i pisać, mieszkam w byłym królestwie, gdzie było i jest zwyczajem oraz manią cierpliwe wprasowywać sobie w głowę myśli i obrazy, które budzą nieopisaną radość i jeszcze większy żal, żyję wśród ludzi, którzy za paczkę sprasowanych myśli zdolni są oddać nawet życie. I teraz wszystko to powtarza się we mnie, trzydzieści pięć lat wciskam zielony i czerwony guzik mej prasy, ale trzydzieści pięć lat piję również te dzbany piwa, nie byle pić, ja boję się pijaków, piję, by wspomagać myślenie, by lepiej wgryzać się w samo serce tekstów, ponieważ to, co czytam, nie służy ani rozrywce, ani temu, by czas płynął mi szybciej, czy wreszcie bym łatwiej zasnął, ja który żyję w kraju od piętnastu pokoleń umiejącym czytać i pisać, piję, by od czytania już nigdy nie móc spać, by od czytania dostać dreszczy, bowiem podzielam pogląd Hegla, że człowiek szlachetny nie musi być szlachcicem, a złoczyńca - mordercą."
"Tak oto jedynie sam dla siebie jestem w pewnym sensie jednocześnie artystą oraz widzem i dlatego jestem co dzień zmaltretowany i śmiertelnie znużony, i rozdarty, i zszokowany, i by zmniejszyć i umniejszyć to wielkie wyczerpanie, piję jeden dzban piwa za drugim, a w drodze po piwo do Husenskich mam pod dostatkiem czasu, aby móc medytować i marzyć o tym, jak będzie wyglądała moja następna paczka. Wyłącznie po to piję tak wiele piwa, by lepiej widzieć przyszłość, bo w każdej paczce grzebię cenną relikwię, otwartą trumienkę genialnego dziecięcia, zasypaną zwiędłym kwieciem, frędzlami staniolu, anielskimi włosami, żeby zrobić przyjemne gniazdko dla książek, które pojawiły się w mej piwnicy równie niespodziewanie, jak pojawiłem się w tej piwnicy ja."
Nie, ten post będzie o reklamie. O głupiej odmóżdżającej, bezsensownej, wprowadzającej błędne myślenie do i tak już otępiałych pogonią za nieistotnymi sprawami ludzkich umysłów, czyli o... margarynie! O tym, że jest *urwa zdrowa! I, że tak świetnie smakuje. Uwierzcie mi, nawet nie chcecie wiedzieć ile wysiłku i chemii kosztuje zrobienie z oleju rzepakowego czegoś co da się rozsmarować na kanapce :/ Ale to przecież takie modne nie spieszyć się i mieć swoje własne śniadaniownie, w których tak pięknie mija nam czas. Nosz *urwa mać!
Lepiej kupcie sobie masło. Byle jakie, ja nie reklamuje, bo każde jest tak samo dobre. Sprawdźcie tylko, żeby miało co najmniej 82% zawartości tłuszczu. I zapomnijcie o tym, żeby "jeść naturalnie i zdrowo", czyli reklamowo, bo się rozchorujecie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz