Nie ma to jak rozmach w tytule. Podejrzewam, że to zdanie po kropce jest tylko podtytułem, bądź czymś co w gazetowym dziennikarstwie nazywamy lidem jednak skoro jest umieszczane na różnych stronach poświęconych recenzowaniu książek to i ja postanowiłem go nie pomijać. Z niego też możemy się dowiedzieć kim był autor niniejszej książki (zauważcie, że nie napisałem "o czym jest książka", bo to dwie równe kwestie o czym więcej za chwilę) i czy nas jego historia zainteresuje czy też nie. Ja sięgnąłem po nią licząc na jakieś przydatne informacje, które będę mógł wykorzystać w moich dalszych projektach naukowych, czy było warto, o tym w dalszej części tekstu. Zapraszam!
Tytuł Ślady zbrodni wskazuje na to, że w tekście tym będą poruszane ciekawe zagadnienia dotyczące różnych spraw kryminalnych, które pomagał rozwiązywać nasz znamienity rodak. Był w końcu wieloletnim pracownikiem policji San Francisco (wiecie, to te miasto, w którym kręcili m.in. Bullitta i przygody porucznika "Brudnego Harrye'go" Calahana) i jak dodaje podtytuł również ATF, czyli drugiej co do wielości i ważności obok FBI federalnej agenci konkretnie zajmującej się alkoholem, bronią i ładunkami wybuchowymi. Niestety w książce tej jest więcej anegdot i relacji z przyznaję, dość ciekawego życiorysu pana Grzybowskiego niż tych tytułowych śladów zbrodni, ponieważ tych było może raptem 5 z czego niektóre potraktowane bardzo po macoszemu i łącznie zajmowały może z 50 stron (w niemal 300 stronicowej książce).
Grzybowski nie był całkiem anonimowym "szczurkiem" laboratoryjnym... |
Jednak nie uważam czasu spędzonego z tą książką za całkowicie stracony. Dowiedziałem się z niej kilku ciekawych rzeczy, bo nasz rodak miał dość duże ambicje, które udało mu się spełniać, co powodowało, że praca policyjnego kryminalistyka balistyki była tylko początkiem jego trwającej do dziś kariery (jest w zawodzie od przeszło 36 lat). Później, w wieku lat czterdziestu postanowił rozpocząć studia prawnicze. I tutaj ciekawostka, która jest słabo dostrzegalna, a częściej pewnie błędnie pokazywana w różnego rodzaju amerykańskich produkcjach (albo coś się w prawie amerykańskim zmieniło), ponieważ autor wspomina, że studia prawnicze są studiami doktorskimi i trzeba mieć wcześniej ukończony już jakikolwiek kierunek studiów magisterskich. Ta wiedza stawia w bardzo nieciekawym świetle wszystkie serialiki, w których zasmarkane jeszcze niemal nastolatki stają przed obliczem sądu jako licencjonowani prawnicy (jak na przykład ten gniot Sposób na morderstwo). W książce znalazło się jeszcze kilka pomniejszych anegdot, często śmiesznych, czasami przykrych (bo związanych z łamaniem prawa i iście wieśniaczo-polski sposób), jednak to już doczytają ci, którzy zdecydują się na sięgnięcie po ten tytuł.
Czy wam również wydaje się on podobny do amerykańskiego aktora Roberta Vaughna? |
Na koniec dodam tylko, że trochę zmęczyło mnie i rozczarowało ostatnich około 80 stron (czyli całkiem sporo patrząc na wcześniej wspomnianą objętość książki), które nie wnosiły do wywodu nic ciekawego, a były jedynie podróżniczym sprawozdaniem z wyprawy do krajów, do których udał się Grzybowski pracując w ATF celem kontroli wyedukowania personelu i stanu technicznego kryminalistycznych laboratoriów państw uwalniających się spod jarzma ZSRR takich jak Armenia, Gruzja, Mołdawia, Ukraina. I późniejszych zachwytów nad tym jakim to USA jest cudownym krajem (użył zwrotu "najpotężniejszy kraj świata", swoją drogą ciekawi mnie co na to Chiny i Rosja) i jak pięknie pomagała wszystkim tym zacofanym nacjom (z jego wywodu wynikało, że najpierw był smród, kima i mogiła, a po interwencji finansowej USA był cud, miód i orzeszki). Nie podobało mi się takie protekcjonalne gadanie pełne zachwytów i gloryfikowania przewspaniałej amerykańskości (wielokrotnie ze słów Grzybowskiego można było wywnioskować, że w Stanach wszystko jest po prostu lepsze, sprawniejsze, bardziej przemyślane... no cudowne po prostu).
...pracował m.in. przy sprawie zabójstwa radnego Harveya Milka i słynnej strzelaninie w restauracji Golden Dragon |
To zdecydowanie obniżyło, do tej pory całkiem wysoką, notę dla tej książki, na którą wpłynęła również strona edytorska. Jak na takiej objętości tekst zbyt wiele w nim literówek i źle powstawianych znaków interpunkcyjnych. Pochwalić jednak muszę projekt okładki, który jest adekwatny do treści, a samo wykonanie przyjemne dla ona poprzez użycie wypukłości w czcionce tytułu i gwieździe funkcjonariusza policji.
Moja ocena 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz