Mamy kolejny poniedziałek, przyszedł więc czas na kolejny post. Ponownie zaproszę Was na wycieczkę do Słowacji. Tym razem jednak dziesięć lat później, ponieważ akcja drugiego z wydanych w Polsce kryminałów Dána Grzech nasz codzienny ma miejsce w 2002 roku.
W tej powieści również mamy do czynienia z Richardem Krauzem, jego partnerem Jozefem Fischerem pseudo Chose (Świeżakiem o aparycji hiszpańskiego kochanka z marnej telenoweli, który pojawił się w komendzie pod koniec Czerwonego Kapitana) oraz całą hałastrą poznaną w poprzedniej części. W tym tomie będzie czekać na nas makabryczne morderstwo młodego chłopca. Zwłoki znaleziono w najdroższej dzielnicy miasta, zamieszkanej przez bogatych chujków, ich puszczalskie żony, oraz przez byłą nomenklaturę lub rodziny obecnej (czyli tych, których stać; a swoją drogą albo tłumaczowi, albo samemu Dánowi trochę się nomenklatura nazewnicza pochrzaniła, bo raz pisze, że ekskluzywny apartament kosztuje siedem baniek a za chwilę, że policjant dostaje 3 bańki premii, co w żadnych warunkach ani w żadnym ustroju możliwe być nie może). Początkowo niby nikt nic nie widział, nikt nic nie wie, ale wiadomo, że jak się odpowiednio zapyta, to ludziom w cudowny sposób wraca pamięć. Tak też było i w tym przypadku. Pojawiają się odpowiedzi na kolejne pytania i następne części układanki trafiają na swoje miejsca. Historia chłopca, jak i okoliczności jego śmierci są bardzo ponure i stawiają wszystkich w nią zaangażowanych (tych, którzy się do niej przyczynili, oraz tych, którzy nie pomogli, kiedy było to konieczne) w bardzo nieprzychylnym świetle. Świat jest podły i zły. Szczególnie ten wytapetowany wysokimi nominałami, bądź umorusany brudem ulicy.
Książka Dána, po raz kolejny troszkę trąci schematycznością i sztampowością. Jej największą zaletą są postaci drugoplanowe. Co ciekawe, właśnie nie główni bohaterowie - którzy są zbyt słabo przedstawieni i zbyt podobni do wszystkich innych - a świadkowie i podejrzani. Słowacki pisarz bardzo dobrze radzi sobie z tworzeniem krótkich, acz treściwych i soczystych życiorysów postaci pobocznych. Ciekawskich staruszek, sprzedajnych facetów, bogatych houswifes i ich mężów impotentów. Wszyscy oni tworzą barwny światek zapełniający strony kolejnych powieści Dána.
Podsumowując, Grzech nasz codzienny nie jest niczym ani oryginalnym, ani super dobrym. Ot, kolejny przeciętny kryminał ze stającym się bardzo nijakim głównym bohaterem (w Czerwonym Kapitanie postaci pierwszoplanowych były rozpisane zdecydowanie lepiej). Jedyne co może przyciągać czytelników do kolejnych tytułów słowackiego "mistrza" kryminału, to duża znajomość tematu z racji wykonywanego zawodu.
Moja ocena: słabe 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz