niedziela, 10 marca 2013

[1] Film: "Łowcy głów" (2011)

W sobotni wieczór miałem ochotę obejrzeć film. Ale nie wiedziałem na co mam "ochotę". Musicie wiedzieć, że jestem człowiekiem, któremu nawet najlepszy film, w momencie kiedy nie chcę go oglądać, może się nie spodobać... Wybór nie był więc prosty. Pierwszy poszedł na tapetę "Edwin Boyd" (2011), ale po 40 minutach nie dałem rady i musiałem "to" wyłączyć, gdyż nie był to "ten" film. Nie mówię, że był kompletnie zły, ale nie na wczoraj. Następny, przez chwilę, był "Los numeros", ale po ostatnim seansie "Śniadania do łóżka", doszedłem do wniosku, że kolejny polski film może mnie zabić. I tak oto trafiłem na "Łowców głów", który zainteresował mnie już od pierwszych minut.

"Hodejegerne" w reżyserii Mortena Tylduma, ze scenariuszem Ulfa Ryberga i Larsa Gudmestada na podstawie powieści wielkiego norweskiego mistrza kryminału Jo Nesbo, wciąga już od samego początku. Przynajmniej mnie zahipnotyzował już na wstępie ;)



Historia Rogera Browna, jest banalna - jest niski (168 cm), ma piękną żonę, którą zasypuje drogimi prezentami, bo wydaje mu się, że tylko tak może ją przy sobie zatrzymać. Mieszka w nowoczesnym domu, jeździ lanserskim samochodem, wydaje kasę w drogich restauracjach. Jest tylko jedno ale... Nie stać go na to. I tutaj zaczyna się cała akcja. Roger Brown (Aksel Hennie) dorabia jako złodziej dzieł sztuki, a dokładnie obrazów. Brown ofiary wybiera bardzo starannie. Pomaga mu w tym jego oficjalna praca - jest "łowcą głów" - rekrutuje pracowników wysokiego szczebla dla różnych firm. Podczas rozmów z nimi dokładnie wypytuje ich o wszystko, łącznie z tym czy mają dzieci, żonę, gosposię, psa...tylko po to aby wiedzieć kiedy będzie mógł ich obrobić. Plan doskonały, zważywszy na to, że ma wspólnika pracującego w wielkiej firmie zajmującej się monitoringiem, który w odpowiednim momencie wyłącza alarm w domu ofiary. Brown jest na tyle zmyślnym "rabusiem", że aby okradziona ofiara dłużej pozostawała w nieświadomości podkłada reprodukcję oryginału. 



Jego kłopoty zaczynają się w momencie, gdy na wernisaż do galerii jego żony, w tej roli Synnøve Macody Lund (jej jedyna do tej pory rola), wkracza Clas Greve (Nikolaj Coster-Waldau znany z "Gry o tron"). Greve posiada zaginiony kilkadziesiąt lat temu obraz Rubensa warty obecnie kilkadziesiąt milionów koron, a Brown, przez swoje wydatki jest w lekkim dołku. Greve, chce też posadę w jednej z firm, dla których werbuje Brown, więc po "przesłuchaniu" Brown wie już kiedy może ukraść obraz. Jednak w całej tej historii jest kilka haczyków, które wyjdą na jaw już w trakcie kradzieży, i które baaaardzo skomplikują życie pana Browna. 


Sama fabuła była dość ciekawa, ale kilka fajerwerków zemściło się na autorach scenariusza. Szczególnie motywy Greve'a są dla mnie dość niejasne. To mi psuło troszkę odbiór. A także to jak wciągnął w całe przedsięwzięcie kochankę Browna, o której nie wspomniałem dotychczas, a która odegra dość interesującą rolę, też mnie nie przekonuje.


Jest też w filmie jeden wątek, który potwierdza moje przekonanie o tym, że Skandynawowie są nie do końca normalni jeśli chodzi o życie seksualne.  Jest to dopiero moja piąta przygoda z Ich twórczością, wliczając cztery wcześniej przeczytane książki autorów pochodzących z tej części świata (trylogię Millenium i pierwszą część trylogii policyjnej "Między chłodem zimy a tęsknotą lata"), ale w każdej z nich coś było nie tak. W millenium jakiś psychol gwałcił i mordował kobiety, jeszcze je do tego nagrywając. W "Między chłodem zimy a tęsknotą lata" też jakiś zwyrol znęcał się nad kobietami w ramach swojego oryginalnego "hobby". A u Nesbo mamy strzelaninę na golasa z rosyjską prostytutką zamiast gry wstępnej. Ciekawe prawda? No ale widocznie tacy są Skandynawowie.


Podsumowując, film intryguje rozwiązaniami fabularnymi i zapętloną intrygą. Jest ciekawy i świeży w natłoku amerykańskich "produkcyjniaków", które wszystkie są prawie takie same. Daje mu 7/10 i zachęcam do seansu, bo myślę, że warto.
 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...