Już jakiś czas temu skończyłem czytać 5 i 6 tom przygód Arlena i w trakcie poszukiwań kolejnych części (które nosić będą tytuł "Tron Czaszek", ale jeszcze nie miały swojej premiery) natrafiłem na dodatek dla maniaków cyklu demonicznego (którym oczywiście nie jestem, ale oczywiście go łyknąłem) pt.: "Wielki Bazar. Złoto Bryana" zawierający kilka tekstów głównie o Arlenie.
Przechodząc jednak do "Wojny w blasku dnia" muszę stwierdzić, że autor z każdym kolejnym tomem coraz bardziej mnie rozczarowuje. W pierwszej księdze zaserwował nam - jak to ma w zwyczaju - całe dzieciństwo Inevery (łącznie ze wszystkimi naukami jakie dziewczynka w swoim porąbanym życiu pobierała, wliczając w to słynny "taniec na poduszkach") dodając do stworzonego przez siebie kalejdoskopu postaci kolejną, niepotrzebną osobę. Niektórym czytelnikom może się to wydać ciekawe, ponieważ w ten sposób możemy poznać życie Jardira z perspektywy jego żony, jednak dla mnie była to tylko niepotrzebna "powtórka z rozrywki".
Na szczęście to nie wszystko co autor nam serwuje. Jest jeszcze ogromna ilość żałosnego seksu oraz trochę wątków popychających fabułę do przodu. Nie zmienia to jednak faktu, że w porównaniu z galopującym tempem "Malowanego człowieka", to co dostajemy w "Wojnie w blasku dnia" jest powolne, nudne i rozciągnięte ponad miarę. Brett mnoży wątki, miesza, miksuje przez co zamiast skończyć opowieść w 6 tomach, nie doszedł nawet do połowy. A przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Jedyne czego udało mu się w tej części dokonać, to doprowadzenie do ponownego spotkania Arlena z Jardirem, które jak można było się spodziewać zakończyło się pojedynkiem na śmierć i życie. Jednak kolejnym żałosnym posunięciem było zakończenie wszystkiego w momencie największego napięcia bez żadnych wyjaśnień. Nie lubię takich trików. I tak jak pisałem poprzednio, uwagę czytelnika trzeba przyciągać innymi sposobami a nie kiczowatymi cliffhangerami rodem ze szmirowatych filmów z początku XX w.
Moja ocena: 4.5/10 księga I i 4/10 księga II
Jeśli miałbym się wypowiedzieć na temat tego dziwnego zbiorku, który autor okrasił stwierdzeniem, że jest tam "wszystko to co kocha w Arlenie", to również uważam, że szału nie robi. Z tego co pamiętam składa się na niego kilka tekstów. Całkiem niewiele w porównaniu z innymi tomami opowiadań jakie miałem w swoich rękach. Głównie są to wycięte z książki sceny, które burzyły by jej spójność, a autor tak je ukochał, że postanowił i na nich zarobić publikując w oddzielnym tomiku. Działa dopełniają bodajże dwa opowiadania, z których możemy się dowiedzieć jak Arlen dotarł do Miasta Słońca i znalazł włócznię Kajiego czy też kiedy spotkał lodowego (czy też zimowego, nie pamiętam już jak autor go nazwał) demona podczas jednej ze swoich pierwszych samodzielnych wypraw w roli posłańca. Swoją drogą ten tekst o demonie zimy uważam za najlepszy z całego tego zbioru. Jednak "Wielki bazar. Złoto Bryana" oceniam bardzo neutralnie, bo jest to dla mnie dziwny i trochę niepotrzebny twór, stąd też wypośrodkowana nota.
Moja ocena: 5/10