Są książki, które się czyta. Tak po prostu. Otwierasz i historia porywa cię od pierwszych stron, a nawet zdań. Są też bohaterowie, którzy w jakiś sposób nas fascynują. Ich osobowość, perypetie, wybory oraz dylematy życiowe. Z reguły tak dzieje się w przypadku literackiej fikcji, jednak ja jestem orędownikiem twierdzenia, że nic nie jest tak ciekawe i zaskakujące jak ludzkie losy. Z tego też względu wiele moich wyborów czytelniczych pada na biografię, literaturę faktu czy też rozmowy z ciekawymi ludźmi, dokładnie jak w przypadku tej książki. Spowiedź psa... jest bowiem wywiadem rzeką z policjantem, który, jak sam o sobie mówi, był jednym z najsłynniejszych i zasłużonych polskich negocjatorów. Jednak czy i jego opowieść była tak ciekawa jak te wszystkie dotychczas przeze mnie czytane? O tym w dalszej części tekstu.
Jak pewnie wiedzą ci z Was, którzy zaglądają tutaj regularnie, nie jest to moje pierwsze spotkanie z Panem Lorantym. przygodę z nim zacząłem w odwrotnej kolejności, ponieważ najpierw w moje ręce wpadała "powieść" fabularna pt.: Siedem dni z życia psa bazująca na autentycznych wydarzeniach z życia Lorantego. Ci, którzy pamiętają tę recenzję znają moją ocenę zdolności i możliwości pisarskich Pana Lorantego. Jednak aktualnie omawiana książka nie wymagała od jej głównego bohatera żadnego literackiego kunsztu. Ot, zwykłą rozmowa.
Niestety i w tym przypadku okazało się, że Pan Dariusz nie jest osobą, której "słucha się" z przyjemnością. Ma arcy roszczeniowe podejście do służby, do której udał się - jak sam pisze - w wieku dość zaawansowanym z powodu niepowodzeń we wszystkim innym czego się tknął w życiu. Książka jest pełna narzekania, które być może mają podstawy, jednak wydają się w ogólnym rozrachunku dość śmieszne i miałkie.
Jednak nie megalomaństwo i niespełnione ambicje są najgorsze, najsmutniejsze i najbardziej przykre w konsekwencji zestawienia ze sobą obu tytułów, w których powstaniu, w mniejszym lub większym stopniu, partycypował Pan Loranty. Najgorsze, najsmutniejsze i najbardziej przykre jest to, że około 95% drugiej książki (Siedmiu dni...) jest powtórzeniem historii zawartych w tym wywiadzie. Nie, Panie Loranty. Tak się nie robi. To jest jednoznaczne oszustwo i naciąganie naiwnego czytelnika, który ma prawo liczyć na choć odrobinę oryginalności kupując, bądź co bądź, całkiem inny tytuł (choć opatrzony nazwiskiem tej samej osoby).
Ja poczułem się oszukany i jedyne szczęście jakie dostrzegam w całej tej sytuacji jest takie, że książki udało mi się kupić z solidnym rabatem (choć i tak uważam, że każda z tych złotówek została wyrzucona przeze mnie w błoto i lepiej bym je spożytkował dając osiedlowemu żulikowi na wino), ponieważ jeśli bym zapłacił cenę nadrukowaną na okładce, to chyba napisałbym do Pana list z żądaniem zwrotu pieniędzy.
Mam nadzieję, że nie uda się już Panu Lorantemu Dariuszowi znaleźć tak naiwnego wydawcy, który zainwestuje pieniądza i drogocenny papier w jego grafomańskie popisy. A wszystkich Was przestrzegam przed sięganiem po tę literaturę, bo jest to jedynie strata czasu.
No i na koniec cytat z ostatniej strony, który stawia mnie w zgoła nieprzychylnym świetle, bo wynika z niego, że po raz kolejny się nie znam...
„Czy liczy Pan na rozgrzeszenie?
– Da mi je czytelnik, który będzie umiał wyciągnąć z tego wnioski. Czytelnik, który naprawdę zrozumie tę książkę”
No, niestety. Ode mnie Pan rozgrzeszenia (cokolwiek by to miało znaczyć) nie dostanie.
Moja ocena: 2/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz