Powiem szczerze, że nie czekałem jakoś bardzo na ten pamiętny, dla wielu psychofanów, dzień. Najgorsze były jednak minuty tuż przez kupieniem biletu gdyż niefortunnie wybrałem się tam (czyt. do kina) w niedzielę 6 grudnia. A że wszystkie kina teraz są w tych pierdolonych centrach handlowych dumnie nazywanych galeriami (co kurwa pasuje jak kwiatek do kożucha) kupno biletu nieodmienne łączy się z komplikacjami. Moja polegała na tym, że na zewnątrz było akurat dość zimno, więc ubrałem grubą kurtkę, której nieopatrznie nie zostawiłem w aucie, ponieważ pomyślałem, że kupienie biletów to małe Miki, 3 minuty i jestem z powrotem. Niestety, tak się nie stało, a jak wszyscy wiemy temperatura wewnątrz tego okropnego miejsca jest ustawiona tak, żeby jego pracownicy mogli chodzić w koszulkach z krótkim rękawkiem. Prawdopodobnie większość z Was potrafi już powoli dojść do prawidłowych wniosków. Ale to jeszcze nie wszystko. Wcale nie bez powodu podałem na początku datę zakupu moich biletów - 6.12. Sprawiło to, że ci wszyscy debilni rodzice byli kurwa akurat wtedy ze swoimi okropnymi pociechami w tym samym kinie co ja, żeby ten cudowny dzień uczcić seansem jakiejś odmóżdżającej bajki dla pół-idiotów. A że trafiłem akurat na godzinę tuż przed seansem sprawiło to, że umordowałem się niemiłosiernie, czekając na moją kolej. Najśmieszniejsze jednak w tym wszystkim było to, że kupiłem bilet jako ostatni, bo za mną już nikogo nie było. Cała chmara ludzików zniknęła w salach kinowych, więc prawdę powiedziawszy, gdybym przyszedł około 25 minut później kupiłbym bilet bez żadnych komplikacji. No ale, któż mógł to wiedzieć. Dodam tylko, że biletów na ten film nie można było zarezerwować przez internet a do transakcji "kup bilet" doliczali jakąś zdupną opłatę (pierdoleni kapitaliści!).
To tyle względem czekania. Teraz przejdźmy do tego czy było warto. Ale zanim to nastąpi, to jeszcze jedna sprawa. Na razie czytałem tylko jedną recenzję (pana Łukasza), jednak zauważyłem, że każdy kto pisze o SW nawet w komentarzach deklaruje się odnośnie swojego stosunku do tej serii. Zrobię to więc i ja. Nie jestem psychofanem. Lubię te uniwersum, ale bez jakiejś wielkiej przesady. Podoba mi się to co stworzył Lukas i jego następcy, ale nie zagłębiam się jakoś specjalnie w sensy i nie staram się dorabiać ideologii tam gdzie jej nie ma. Ot, ciekawy pomysł raz lepiej, raz gorzej podany. To wszystko. Dobrze, więc jeśli tę sprawę mamy załatwioną to mogę z czystym sumieniem przejść do moich prywatnych odczuć względem filmu. A wiedzcie, że szedłem na niego całkiem nie wiedząc czego się spodziewać, ponieważ zupełnie nie interesowałem się przeciekami na temat fabuły.
Uwaga Spojlery!
A fabuła jest taka, że po wydarzeniach z VI części w tej galaktyce, która jest "far, far away" wszystko się spierdoliło i zwyczajny porządek zamienił się w Nowy Porządek, któremu przewodzi jakieś szkaradztwo wyglądające jak glut z nosa z domalowanymi oczkami i krzywą buźką mającym za swoje "prawe ręce" Mirka Czajkę z serialu Mamuśki - generał Hux i bardziej płaczliwą wersję młodego Snape'a - Ben Solo aka Kylo Ren. Są też oczywiście rebelianci, a może nawet Rebelianci, którzy jak to mają w zwyczaju Rebelianci sprzeciwiają się naciskowi faszystowskiego buciora. Jest też podobno Republika, ale istnieje chyba tylko po to, żeby było kogo wysadzić w powietrze. Jednak głównymi bohaterami tej odgrzewki są młoda żeńska wersja Luke'a Skywaltera - Rey Beznazwiska oraz nawrócony szturmowiec bez imienia, zwany dalej Finn'em. To właśnie w ich ręce trafia android BB-8 z fragmentem mapy, która prowadzi wprost do ukrywającego się Luke'a, gdyż tylko on (chuj jednak wie dlaczego) może przywrócić ład i porządek. Na doczepkę mamy jeszcze starego i dobrego Hana Solo (chyba najlepsza postać w całej tej części), Chewbackę, Leię Organę (a może Solo?) i te dwa stare złomy: C3PO i R2D2.
Teraz może kilka słów o tym co mi się podobało. Podobało mi się kilka tekstów, kilka scen w stylu tej ze znalezieniem Sokoła na pustyni i kilka wątków, które teraz gdzieś uciekły, ale pamiętałem je wychodząc z kina.
Co mi się nie podobało? Nie podobała mi się postać głównego antagonisty, czyli Bena Rena (dobrze, że nie Ben Tena buahahahaahah). Żałosny gość, źle napisany, źle zagrany, źle dobrany, no... żałosny po prostu. Jak zdjął ten hełmik, to nie wiedziałem: śmiać się czy płakać? W końcu nie zrobiłem nic. No ale trudno, nie moja rzecz. Ale jak już wspomniałem o tym w komentarzu u Łukasza, do postaci Vadera nawet się nie umywa. I te jego zdolności?! No trzymajcie mnie, bo nie strzymam. Byle dziecko z pustyni, zbieraczka złomu stawiła opór wielkiemu Kylo Renowi? Ja chyba śnię! Co ja mówię, ona go pokonuje z taką samą łatwością z jaką starsi, więksi i brzydsi koledzy zawsze spuszczają głowy szkolnych ciapciaków w ubikacyjnych klozetach. Powtórzę się, ale nie mogę sobie darować. Żałosne! No, ale co zrobić, wszystko psieje, nawet wyznawcy ciemnej strony mocy... Co do reszty najgorsza wydaje mi się ciągle napierająca na nas odgrzewa. Każda scena zaprezentowana w tym filmie już kiedyś gdzieś była w poprzednich sześciu częściach. To trochę uwłaczające tej klasy twórcom i całej serii. Ale spoko, to jakoś przełknę. Może kolejne będą "oryginalniejsze".
Po tym wiadrze pomyj sądzicie zapewne, że mi się nie podobało? Wręcz przeciwnie. Bawiłem się całkiem nieźle, choć przyznaję, że liczyłem na zdecydowanie więcej. I nie odradzam wizyty w kinie. Przebudzenie Mocy to kawałek naprawdę dobrej rozrywki ze starymi lubianymi postaciami w tle i kilkoma nowymi na pierwszym planie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz