Kryzys z lat 2007-2010, który doprowadził do zapaści gospodarczej całych Stanów Zjednoczonych i połowy Europy (a może i całej) powinien być na tyle ciekawym i ważnym tematem, żeby film o jego przyczynach wgniatał w fotel. Po części tak właśnie jest, jednak nie do końca. The Big Short jest tworem dziwnym i co najważniejsze nie do końca zrozumiałym.
Ale zacznijmy od początku. Ameryka to kraj skurwysynów, oszustów i idiotów, przez których kiedyś wszyscy (poza nielicznymi wyjątkami tych zarobionych) pójdziemy z torbami, albo co gorsza postradamy życie. Taki jest główny wniosek płynący z najnowszego filmu faceta, który do tej pory robił dość absurdalne komedyjki, Adama McKaya. Nie wiem też swoją drogą, czy powierzanie reżyserii tak poważnej produkcji facetowi odpowiadającemu za Policję zastępczą i Legendę telewizji i jej późniejszy sequel było dobrym posunięciem. Moim zdaniem nie. Ale nie skreślajmy go tak od razu. Dajmy mu szansę. W końcu film ten bazuje wszak na prawdziwej historii i opowiada o ludziach, którzy wciąż gdzieś tam sobie żyją. Niestety, reżyser odciska jednak na produkcji swoje piętno szczególnie wtedy, kiedy jest też współtwórcą scenariusza (a tak było w tym przypadku). Nie wiem czy taki był zamysł twórcy, lecz moim zdaniem film jest zbyt chaotyczny. Ma niemal formę videoclipu, co wcale nie działa na jego korzyść. Między fabułą pojawiają się nie tylko kadry obrazujące prawdziwe zdarzenia mające chyba na celu uwiarygodnić cały przekaz, ale też fragmenty teledysków oraz wypowiedzi ludzi grających samych siebie (Margot Robbie, Selena Gomez, jakiś kucharz i gość od ekonomii behawioralnej), którzy mają tłumaczyć widzom o czym mówią bohaterowie tej historii (czujecie absurd? historia jest tak niezrozumiała, że trzeba wprowadzać tego typu zabiegi, które rujnują całą dramaturgię i wprowadzają klimat rodem z małomiasteczkowego festynu, na którym zawsze pojawia się ktoś z nieśmiesznym dowcipem). Aktorzy odgrywający swoje role co jakiś czas również zwracają się wprost do widza podpowiadając mu co jest prawdą z tego co mówią i zdarzyło się w rzeczywistości, a co jest fikcją wymyśloną na potrzeby scenariusza (WTF?). To w końcu nie jest jakaś idiotyczna komedia tylko film mający na celu zrelacjonowanie nam kto i w jaki sposób nas wydymał i kto na tym zarobił. A sami bohaterowie też nie są lepsi. Widzieliście jakikolwiek film o Wall Street? I zachowanie maklerów, bankierów i wszystkich tych pojebusów, którzy robią mas w chuja za naszą własną kasę? Tutaj jest podobnie. Co w konsekwencji sprawia, że ten trudny film dla kogoś kto mnie ma przynajmniej doktoratu z ekonomii, staje się jeszcze trudniejszy w odbiorze. Wykrzykiwane z prędkością karabinu maszynowego słowa, których i tak nie rozumiecie (a przynajmniej ja nie za bardzo rozumiem) sprawiają, że przedarcie się przez ten ponad dwugodzinny seans i zrozumienie z niego czegokolwiek staje się prawie niemożliwe. Ja zrozumiałem mniej więcej tyle, że to wszystko przez chciwość i głupotę, ale podejrzewam, że było tam coś jeszcze.
Cóż więcej można napisać o The Big Short? Może coś o aktorach, ponieważ producentom udało się zgromadzić grupę całkiem znanych nazwisk (Christian Bale, Steve Carell, Ryan Gosling, Brad Pitt). Jedyne co mi się nasuwa to to, że wszyscy krzyczą (choć w rzeczywistości wcale tak nie jest, ale takie pozostaje wrażenie po seansie). Bale gra aspołecznego lekarza dziwaka, który lepiej niż w medycynie sprawdza się w obserwowaniu i rozumieniu liczb dzięki czemu zarabia dla swojego funduszu (a może czyjegoś? nie mam pojęcia) kupę kasy. Czy jest to rola genialna? Raczej nie. Czy jest ponadprzeciętna? Raczej nie. Czy jest dobra? Być może, choć mnie się wydaje, że jest raczej przeciętna i podołałby jej pierwszy lepszy szczyl po actors studio. Steve Carell. Steve już po raz drugi z rzędu pojawia się w filmie nominowanym do Oscara i po raz drugi nie zachwyca do tego stopnia, żeby bić brawo na stojąco i rzucać kwiaty do jego stóp. To on najbardziej krzyczy. Gra małego, źle ostrzyżonego Żyda, którego brat popełnił samobójstwo a on od tego czasu nienawidzi wszystkiego. W szczególności bankierów, oszustów (wiem, że to synonimy, ale kurtuazja nakazuje napisać po przecinku) i idiotów (kolejny synonim?;>). To jego krzyczenie (albo jak mówi najsłynniejsza analfabetka w Polsce, Lucy Wilska, "krzykanie") tak ryje mózg, że wydaje nam się, że wszyscy krzyczą. Że cały ten film jest jednym wielkim krzykiem. A co z Goslingiem? Gosling jest podobny do Reynoldsa, a to chyba nie jest komplement. Najlepszy jest z całęj tej grupy Pitt, bo jest najspokojniejszy i... jest go najmniej na ekranie.
Sami więc widzicie, że nie jest zbyt dobrze w tym aspekcie. Ale cóż, mój raczej umiarkowany zachwyt odnośnie tego filmu wynika pewnie z faktu, że nie znam się na ekonomii, lubię jak poważne tematy przedstawiane są w dość poważny sposób i nie umiem czytać z prędkością 7 słów na sekundę. Jednym słowem, po raz kolejny zmarnowany potencjał. Dokładnie jak w przypadku Mostu szpiegów, choć nie do tego stopnia. Polecam jedynie bardzo zdeterminowanym. Lepiej przeczytać książkę Michaela Lewisa Wielki szort albo poczekać aż wydadzą wersję z lektorem.
Moja ocena: 6/10
P.S. Tak się trochę czułem podczas seansu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz