Tego samego dnia kiedy widziałem "Ślepy traf" udało mi się też obejrzeć "Świat w płomieniach" i muszę przyznać, że była to nie lada ulga i odprężenie po wcześniejszej wpadce. Film, który od początku uważałem za klona "Olimpu w ogniu" okazał się nim w rzeczy samej, ale tylko patrząc na aspekty fabularne. Cała reszta była diametralnie inna (tak swoją drogą to ciekawe posunięcie kręcić dwa prawie jednakowe filmy dosłownie w tym samym czasie :/ ale w sumie ja się nie znam).
A dlaczego uważam, że te filmy były aż tak różne i jeden z nich zasługuje na potępienie i zesłanie do ostatniego kręgu dantejskiego piekła, a drugi był całkiem dobry i mogę go polecić jako całkiem niezłe kino akcji z elementami komedii? Poniżej spróbuję to wyjaśnić.
Pierwszą i niezaprzeczalnie ważną kwestią jest dobór aktorów. W tej produkcji znaleźli się ci o wiele lepsi niż w "Olimpie...". Mamy tutaj Jamiego Foxa, Channinga Tatuma, Jamesa Woodsa, Maggie Gyllenhaal, Jasona Clarka i Richarda Jenkinsa. Przede wszystkim J. Fox zdecydowanie lepiej wpisuje się w postać prezydenta niż ten smutny nudziarz z "Olimpu...", Aaron Eckhart. Ale też Tatum jest dużo lepszym obrońcą niż król Leonidas aka Gerard Butler. Cała reszta aktorów także lepiej wywiązuje się ze swoich zadań niż ekipa w konkurencyjnym filmie.
Drugim powodem jest też zdecydowanie bardziej autentyczny wątek przejęcia władzy nad Białą Chatką Wielkiego Władka niż to miało miejsce w "Olimpie". I choć tutaj postać komputerowego psychola jest dość żałosna (zdecydowanie bardziej przekonywał mnie gość z "Liberatora") to na całe szczęście pojawia się dość rzadko i nie przeszkadza zbytnio. Motywy i cele, sposób przeprowadzenia całej akcji, "ci źli" i cała otoczka też zdecydowanie bardziej mnie przekonały.
Jednak w jednym i drugim filmie nie zabrakło patosu, ale poruszając taką tematykę autorzy nie dali rady go uniknąć. "Olimp w ogniu" spłuwa patosem. Ta wielkość amerykanów jako ludzi, narodu, ustroju. To uwielbienie dla sztandaru, dla barw narodowych. To oddanie proacowników słurzby administracyjnej i oficjeli. Wszystko jest takie "ohh", że aż mdli. W "Świecie w płomieniach" patos generowany był głównie przez dziewczynkę imieniem Emily - ukochana córeczka naszego "ochroniarza" prezydenta (Tatum). Każda scena z tą rezolutną 11latką (swoją drogę odrobina zdrowego rozsądku przy obsadzaniu ról dziecięcych by nie zaszkodziła, bo od kiedy to 11latki mają po 160cm wzrostu :/ no ale...) była straszna dla kogoś kto tak jak ja nie lubi przemądrzałych i upierdliwie ciekawskich dzieci. Ale...ale...nie było najgorzej. Scen tych było stosunkowo niewiele, a fakt, że przeplatane ciekawą akcją, bądź też dobrym żartem, dało się to wytrzymać.
I tu przechodzimy do kolejnego elementu, który jest atutem tego filmu - aspektu komediowego. Bez niego film straciłby sporo na wartości. Ale na szczęście mamy to do czynienia z kilkoma niezłymi tekstami i sytuacjami, które rozładowują napięcie i pozwalają jeszcze bardziej polubić głównych bohaterów. I nie jest to może dowcip z serialu "Strike Back", czy też z niezapomnianej serii "Die Hard" to jednak kilka razy wybuchnąłem dość głośnym śmieciem.
Podsumowując, film, który początkowo wydawało mi się, że będzie niesamowitym gniotem i zacząłem go oglądać jedynie z tego względu, że nie miałem nic lepszego do roboty, okazał się całkiem przyzwoity i dość pozytywnie mnie zaskoczył. Z tego względy dostaje ode mnie 7/10, choć jestem przekonany, że ocena 6 byłaby bardziej na miejscu.
Nie chce mi się wierzyć :D
OdpowiedzUsuńNo cóż, świat jest pełen ludzi małej wiary ;) Z tym filmem jest podobnie jak z "Iluzją". "Iluzja" się wszystkim podobała, a ja nie znalazłem w niej nic wartościowego, czy też choćby nawte samej dobrej rozrywki. "Świat w płomieniach" nie zbiera zbyt pochlebnych recenzji (choć w sumie wcale wielu nie widziałem) i nawet jego ocena na filmwebie jest dość niska jak na ten portal, a ja jednak całkiem dobrze się bawiłem podczas seansu :)
UsuńProponuję spróbować, jak się nie spodoba, to zawsze można wyłączyć ;)
Upierdliwe i ciekawskie dziecko? A to są jakieś inne? :D
OdpowiedzUsuńTak, to bardzo zasadne pytanie ;) Zdaje się, że nie :D Ale nie wypadało mi tego pisać w tekście głównym :]
UsuńPrzecież w "Olimpie.." grał Morgan Freeman, on wystarczy za całą aktorską obsadę! :D Ale masz racje, kaszan to był nie lada.
OdpowiedzUsuńMorgana Freemana już dawno nie widziałem w dobrej "formie" a i w "Olimpie nie porwał mnie jako widza:/
Usuń