No i skończyło się ciekawe pisanie naszego miszcza od ganiania po parku z pieskami. A szkoda, bo liczyłem, że wraz z szóstą częścią znów nabrał wiatru w żagle i ruszy do przodu z głowa pełną nowych pomysłów. Wszak właśnie po to dodał druidowi dwoje, a licząc psa nawet troje nowych towarzyszy. Skończyło się jednak na pobożnych życzeniach. Tym tomem Druidyczny cykl osiągnął dno. Szkoda. Zapraszam na moją opinię.
Zacznę może od tego, że stylistycznie nic się nie zmieniło. Autor dalej posługuje się piórem lekko co przekłada się na szybkość i umiarkowaną przyjemność przedzierania się przez kolejne strony powieści. Jest też równie wiele co w poprzednich częściach nawiązań do kultury popularnej a także kalsyki szczególnie z dziedziny literatury (głównie Szekspir i Whitman). Zmieniło się jednak sporo jeśli chodzi o narrację. W tej części jest ona prowadzona już trzytorowo. Swoje perypetie opowiada nam Atticus, Granuaile i nowy towarzysz, czyli stary archdruid Siodhachana, który na potrzeby współczesnych przybrał imię Owen Kennedy.
No i tu się zaczyna pierwszy problem. Autor doszedł do wniosku, że będzie fajnie jeśli każde z bohaterów będzie sobie biegało po świecie samopas za swoimi sprawami... Jakoś nie kupuje tego pomysłu, bo i nie do końca podobał mi się ich "rozkład zajęć" z ostatniego tygodnia. Granuaile chce z pomocą Lakshy (hinduskiej wiedźmy, którą poznaliśmy w pierwszych częściach cyklu) ratować swojego ojca, którego ciałem i umysłem zawładnął jakiś potężny demon (nie pytajcie jaki i jak się nazywa, to są zbyt trudne rzeczy jak dla mnie). Atticus najpierw wprowadza w realia życia w XXI wieku swojego archdruida (co przysparza autorowi wielu sytuacji do rozśmieszania czytelników), a później goni gdzieś na drugi koniec świata za lisem z pięcioma ogonami na spotkanie z shintoistycznym bogiem pozostawiając niedzisiejszego człowieka pod opieką wilkołaków. Owen natomiast, kiedy już odmłodniał przy pomocy magicznej druidzkiej herbatki o jakieś 35 lat (ponosząc oczywiście wszystkie tego konsekwencje, w których kluczowymi elementami był dół i łopata) i nauczył się jako tako władać współczesnym językiem angielskim, zaczął się zaprzyjaźniać z wilkołakami głównie poprzez łóżko (to akurat z ich częścią piękną), walkę (z całą resztą) i filmy o Sherlocku Holmesie (Cumberbatch rządzi! xD). Dopiero na kilku ostatnich stronach cała ekipa łączy siły w starciu z jednym Tuatha Dé Danan, ale z którym, po co i jak to się wszystko skończy, to już musicie sobie przeczytać sami ;)
Teraz napiszę o tym co mi się nie podobało. A niestety było tego sporo. Po pierwsze chyba najgorszym posunięciem było zrobienie z Granuaile pełnoprawnego bohatera tej opowieści. Jej ckliwe wypowiedzi i te "słodziuchne" rozmowy z psem bardziej przyprawiają o mdłości niż widok dobrze odżywionej nastolatki w bikini... Tutaj krótka próbka jej (a tak naprawdę jego, bo przecież ustami bohaterki przemawia do nas autor) możliwości:
"Obok mnie leży zwinięta w kłębek Orlaith, więc trącam ją czule, żeby się obudziła.Dzień dobry, słodka psino.<Granuaile! Witaj! Radość! Musieć przeciągnąć>.Też się z tobą przeciągnę.Przeciągamy się rozkosznie i nie po raz pierwszy myślę sobie, że ten pies to prawdziwe błogosławieństwo. Orlaith już pomaga mi przetrwać te ciężkie chwile, przypominając po prostu, że życie toczy się dalej i trzeba się nim cieszyć."
"Wypijam kilka garści, a potem podchodzi Orlaith i wychłeptuje swoją część, robiąc przy tym wiele hałasu, który zwykle mógłby być denerwujący, ale tym razem wydaje mi się taki kochany."
Wkurzyło mnie również to, że przejaskrawiona i posunięta do granic absurdu poprawność polityczna wkroczyła także na karty tej powieści, a dokładnie do jednego ze stad wilkołaków, w którym męska Alfa ma... męża:/
"Po naszym późnym lunchu zabrałem go pod adres, który podał mi Hal, i poznaliśmy tam Sama Obrista, alfę Watahy z Flagstaffu. Choć wiedziałem oczywiście, że to miasto ma całkiem sporą watahę, nigdy jakoś nie miałem okazji go poznać. Wysoki blondyn o kwadratowej szczęce na nosie miał okulary, które były bez wątpienia tylko objawem hipsterskiego sentymentu. Jego dom położony był tuż pod lasem – w sumie logiczne – i mieszkał w nim ze swoim betą, Tyem Pollardem, który był zarazem jego mężem."
Sytuację tak naprawdę ratują tylko dowcipne wymiany znań Atticusa z Oberonem:
"No tak. Wyciągnąłem. Jest w Flagstaffie z kilkoma wilkołakami. Nic mu nie będzie… chyba.<Nie słyszę pewności w twoim głosie>.– Nie zna jeszcze najlepiej języka i jest w gorącej wodzie kąpany – mruknąłem, podłączając komórkę i odrywając kolejną żółtą karteczkę, żeby zapisać czas naszego wyjścia.<Czyli byłby idealną gwiazdą filmów akcji, tak?>."
"Oberonie, siądź po mojej lewej, proszę, i żeby cię przypadkiem nie podkusiło zadzierać z tym lisem. To nie jest zwykły kitsune. To tenko, lis tysiącletni.<Nie bój lisa. Nic mu nie zrobię. Latające lisy są jeszcze bardziej niefair od latających wiewiórek>."
"<Ale nie powiesz nigdy Orlaith, że poprosiłem o kąpiel, co? To takie niepsie>.– Niepsie? Nie jestem pewien, czy w ogóle istnieje taki przymiotnik, Oberonie.<Teraz już tak. I musisz mi też przy okazji obiecać, że nigdy słowem nie wspomnisz przy niej o moim uzależnieniu od pudlic>.– O twoim uzależnieniu od pudlic?Oberon spuścił głowę i ogon.<Taka jest prawda, Atticusie. Jestem pudlicarzem>.– Nawet nie ma czegoś takiego!<Jest, jest. A pierwszy krok do zerwania z tym nałogiem to przyznać, że się ma z tym problem. A ja mam. Z pudlicami>.– Oberonie, skąd ty wytrzasnąłeś tę bzdurę? Nie masz żadnego problemu.<O, widzisz? Proszę bardzo! Jeszcze mnie usprawiedliwiasz, Atticusie! Obaj musimy z tym zerwać. Powinniśmy chodzić na odpowiednie spotkania>.– Własnym uszom nie wierzę. Powiedz mi, skąd ty to wytrzasnąłeś."
Lub wypowiedzi samego psa. Tutaj moja ulubiona xD:
"<Fuuuu! Teraz śmierdzę jak dupa w płynie!>."
W pewnym miejscu pojawił się nawet delikatny pojazd a duchownych kościoła rzymsko-katolickiego, w którym oczywiście brał udział obok Jezusa, ups... Jesusa (w tym konkretnym przypadku przybrał postać wyluzowanego meksykanina) i Atticusa również pies:
"Oberonie, na miłość boską, dobrze, że cię nikt nie słyszy. Nie uchodzi pytać żadnego faceta, czy ma w spodniach grube salami, rozumiesz? A już w szczególności nie tego.<Dlaczego? Facet ma coś przeciwko salami?>.Jezus roześmiał się rozbawiony i nalał nam hojnie tequili.– Podoba mi się twój pies, Siodhachanie. – Przechylił głowę, żeby zwrócić się bezpośrednio do niego. – Cześć, Oberonie. Ja też cię słyszę i powiem ci szczerze, że nie mam nic przeciwko salami samemu w sobie. Lepiej jednak, żeby każdy wiedział, kiedy powinien trzymać swoje salami w porciętach, a kiedy je wyciągać, i powiem ci, że nawet moi księża mają czasem z tym problemy."
Kilka opisów wyglądu bohaterów lub ich atrybutów takich jak części ciała, bądź elementy fizjonomii również powodowały u mnie szczery śmiech:
"Perun tylko rozerwał koszulę i zacisnął prawą dłoń na toporze. Miał na sobie czarne pantalony rodem z jakiegoś teledysku z lat osiemdziesiątych, wciśnięte w wysokie do kostek, błękitne zamszowe botki, które na pewno ukradł z jakiegoś komiksu z tej samej epoki."
"Brwi mojego archdruida – szalone, białe, włochate gąsienice, które spokojnie mogłyby mu służyć jako miotełki do odkurzania bibelotów – zjechały się na czole."
Również wymiany zdań z niedzisiejszym druidem były niekiedy przezabawne, a niekiedy niosły ze sobą pewne - można by nawet rzec ludowe - mądrości:
"– Uczą się rzeczy z książek zamiast od druidów?– Tak.– To muszą być dość durni, nie?– No, część z nich może rzeczywiście – przyznałem. – W większości ci, którzy nie czytają. W każdym razie książki mają tę zaletę, że zawierają wiedzę dostępną dla wszystkich. Ludzie, którzy czegoś nie wiedzą, mogą w każdej chwili się tego dowiedzieć, we własnym tempie. Poza tym książki nie mają zwyczaju walić ich po głowach dębowym kijem i mówić, że znowu coś spieprzyli."
"– Nikt już nie jest tak uczciwy w sprawach seksu jak kiedyś – zacząłem.– Dlaczego nie?– Przez monoteizm wszyscy się boją, czy aby się nie puszczają."
"– Dzwoń do biura.Myślę w panice, czy aby nie powiedział tego do mnie, ale w samochodzie rozlega się jakiś dźwięk, coś stuka, a potem kobiecy głos mówi:– Magnusson & Hauk, słucham.Próbuję ukryć zdumienie i od niechcenia rozglądam się po pojeździe, żeby ustalić, gdzie się schowała ta kobieta. Tu naprawdę nie ma miejsca na nikogo poza nami dwoma."
"Fryzura doktora Jodurssona świadczy jednak o tym, że nie szuka on długotrwałego związku. Jest zbyt dopracowana i zaczynam podejrzewać, iż należy on do współczesnego plemienia mężczyzn, o którym wspominał mi już Siodhachan. Plemię to nazywa się ponoć Dupki."
"Żywiołak radzi mi pobiec w stronę jeziora Woods Canyon, gdzie Siodhachan splótł jakieś drzewo. Spędził zresztą kilkaset lat na splataniu świata z Tír na nÓg. Było to ponoć w czasach, gdy królowie zmuszali swoich ludzi do zapracowywania się na śmierć, a księży wykorzystywali do tego, by wmawiać tymże ludziom, że taki jest plan Boga i nie im go kwestionować."
"- Zatem sprawa załatwiana. A teraz chodzimy do miasteczko na dóle tej góry i najebijmy się w sześć gąb i jeden psi pysk.
Wszystkim nam opadły szczęki i spojrzeliśmy na niego zdezorientowani.
- Co proszę? - wybąkałem.
- Nie tak się mówi? To jak się mówi, jak się ludź chce porządnie upić?
- A. Masz może na myśli "najebać w cztery dupy"?
Perun bezwolnie zamachał rękoma.
- I jak to ma niby być logicznym? Nas być sześć luda. I niby czemu w dupy? Dobra wódka nic nie ma do dupy!
- Hmm, nie mnie to oceniać...
- I dobrze. To chodźmy się najebać w sześć gąb."
I tym optymistycznym akcentem zakończmy nasze spotkanie z Druidami. Mam tylko nadzieję, że kolejna część będzie bardziej spójna i przede wszystkim duuużo ciekawsza, bo w tej nie znalazłem zupełnie nic oprócz humoru, co by mnie zainteresowało i utrzymywało w jakim takim skupieniu.
Moja ocena 4/10 + 1punkt za śmichychichyzkońskiejkichy = 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz