Mad Max: Fury Road to chyba największe pozytywne zaskoczenie tego roku. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Bo wiecie, ja nie lubię wszystkich tych postapokaliptycznych fabuł. Tych zdeformowanych ludzików ukrywających się po kanałach/tunelach/jaskiniach* (*niepotrzebne skreślić). Nudzą mnie one i odstręczają. Tak było z Wodnym światem, Władcami ognia, a nawet z (podobno) genialną Drogą według prozy Cormacka McCarthy'ego. Jednak jest w Mad Maxie coś co mnie urzekło i nie pozwoliło nawet na chwilę oderwać wzroku od ekranu - nieskrępowana i szalona akcja!
Na wstępie muszę się przyznać, że pozwoliłem sobie obejrzeć ten film w technologii 3D. Z reguły tego nie robię, ale pomyślałem, że jak już zapłaciłem za telewizor z taką funkcją, to od czasu do czasu wypadałoby z niej skorzystać. Jednak w przypadku Mad Maxa. Fury Road jest to zbędny trud. Nie ma w tym filmie praktycznie nic co tłumaczyło by takie posunięcie. Wydaje mi się nawet, że w tradycyjnym 2D jego odbiór byłby jeszcze lepszy. Jednak, póki co, nie będę tego sprawdzał.
Przechodząc do konkretów, muszę przyznać, że sama fabuła była dość banalna. Max (Tom Hardy, który podobnie jak Gleeson wystąpił w dwóch tegorocznych oscarowych produkcjach i może go zaliczyć do naprawdę udanych) po tragicznych wydarzeniach z przeszłości, w których stracił rodzinę, przemierza postapokalityczne pustkowia w samotności. W pewnej chwili zostaje wciągnięty przez grupę uciekinierów w konflikt z Wiecznym Joe (Hugh Keays-Byrne), władcą jednego z kilku rządzących tym miejscem plemion (?). Garstka głównych bohaterów przemierza jałowe pustkowia w nadziei na odnalezienie mitycznej krainy zwanej Oazą. W trakcie podróży wielokrotnie napotka na swojej drodze przeciwności, którym będzie musiała stawić czoła, aby dotrzeć do upragnionego celu. Jak mówiłem, banał. Jednak w sposobie narracji było coś co mnie wciągnęło i pochłonęło na całego. Moje nieposkromione zainteresowanie podsycała również ciekawość do jakich kolejnych absurdów posuną się twórcy tej produkcji. A wiedzcie, że nie miałem żadnego przygotowania w tej kwestii, ponieważ wcześniejsze części z Melem Gibsonem w roli Mad Maxa są mi zupełnie obce. Więc kiedy na ekranie zobaczyłem brodate niemowlę (tak, wiem, że to był jakiś karzeł) albo białych (nie białych tylko BIAŁYCH) ludzi, którzych jedyym marzeniem jest popsikać sobie usta sprajem w kolorze chromu i zginąć za jakiegoś dziwoląga-oszołoma (mam tutaj na myśli oczywiście Wiecznego Joe), aby trafić do wiecznej Walhalli to stwierdziłem, że twórcy musieli nie tylko pić, ale przede wszystkim palić coś naprawdę mocnego podczas tworzenia scenariusza. Później jednak moim oczom ukazało się pięć pięknych, nieskalanych tym całym syfem dziewcząt (no, może z wyjątkiem tej anorektyczki - Abbey Lee i tej drugiej po botoksie usteczek - Rosie Huntington-Whiteley) i jedna trochę skalana Charlize Theron (no wiecie, dziewczyna bez włosów i bez ręki, to jednak trochę słabo ;)) to zacząłem przypuszczać, że jest to dopiero początek szaleńczej przygody.
Nie myliłem się. Następne minuty dostarczały kolejnych wrażeń. Dzikich walk prowadzonych w pełnym pędzie z monstrualnych (karykaturalnych?) maszyn będących kiedyś samochodami (motocykle jakoś udało im się oszpecić zdecydowanie mniej...). Walk na miotacze ognia, wybuchające oszczepy, harpuny no i oczywiście pistolety i karabiny. Rozmach z jakim zostało to wszystko wymyślone i zrealizowane zasługuje na pochwałę nawet jeśli uważam, że było to groteskowe i szalone. Jak inaczej można nazwać pomysł samochodu pełnego bębniarzy wyposażonego w głośniki, na którego samym szczycie jest przytwierdzony gość z gitarą elektryczną ziejącą ogniem?
Niemniej jednak Georgeowi Millerowi udało się stworzyć film z zajmująca akcją, ciekawym klimatem i znośną fabuła, który podobał mi się do tego stopnia, że z czystym sumieniem mogę uznać Mad Max. Fury Road za największe pozytywne (w moim odczuciu, ponieważ skazałem ten film jeszcze przed jego seansem) zaskoczenie ostatnich kilku lat. I nawet jeśli gra aktorska nie mogła być tutaj na jakimś super high poziomie, bo w sumie nie za bardzo było co grać, to powiem krótko. Jeśli macie chwilę wolnego czasu, możecie ją poświęcić na seans najnowszego Mad Maxa. Wydaje mi się, że nie będzie to czas stracony!
Moja ocena: 8/10!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz