Fajny film. Muszę powiedzieć, że był to najlepszy seans filmowy, na którym byłem w kinie w tym roku. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ale na pewno bardziej mi się podobał od "Człowieka ze stali", "Iluzji", "Iron Mana 3" i "wielkiego Gatsby'ego". Może jedynie "Szybcy i wściekli 6" wprawili mnie w podobny stan zadowolenia i satysfakcji z obejrzanej historii. "Pacific Rim" to niespodziewany faworyt i na pewno najlepszy blockbuster tego roku. A jednocześnie największe miłe zaskoczenie, bo nie spodziewałem się, że mi się spodoba.
Film opowiada historię naszego świata dziejącą się w niedalekiej przyszłości kiedy to zagrożenie, którego wszyscy spodziewali się z kosmosu (obcy itp.) nadeszło z głębin oceanu spokojnego. Powstał tam wyłom przez, który wychodziły ogromne stwory zwane z języka japońskiego Kaiju. Ludzkość dotąd nie znająca takiego zagrożenia nie wiedziała jak sobie z tym radzić. Potwory z łatwością niszczyły to co napotkały na swojej drodze. W pewnym momencie wszystkie większe i silne gospodarczo kraje świata zapomniały o sporach i wojnach i zjednoczyły się w walce przeciwko Kaiju. Powstał projekt budowy Jeagerów (z niemieckiego jeager - myśliwy), wielkich robotów zdolnych przeciwstawić się sile Kaiju. W świecie, w którym wszyscy żyli w strachu przed potworami piloci (z powodu obciążeń neurologicznych musiało być ich dwóch, bo jeden człowiek nie był w stanie wytrzymać takiego obciążenia - jest to jeden z aspektów filmu, którego do końca nie zrozumiałem i wydał mi się taki wprowadzony na siłę, że inaczej nie byłoby na czym zawiesić fabuły i trzeba przejść nad tym do porządku dziennego) stali się nowymi "rockstars". Oglądana przez nas historia opowiada losy jednego z nich, Raleigh'a Becket'a (w którego wciela się gwiazda "Synów Anarchii" - Charlie Hunnam), który w trakcie jednej z akcji traci brata, z którym wspólnie pilotował Jeagera. Po kilku latach, kiedy politycy wymyślają "lepszy plan" niż Jeagery - Mur życia, który ma zatrzymać Kaiju - ataki zaczynają się nasilać, a nasz główny bohater znów jest potrzebny. Zostaje przetransportowany do Hong Kongu, gdzie jest ostatni przyczółek oporu Jeagerów przeciwko Kaiju. I tam ma dojść do ostatniego starcia z tymi potworami.
Sama historia jest ciekawa i wciągająca jeśli przełknie się tę potrzebę dwóch pilotów Jeagera. Aktorzy, jak ostatnimi czasy rzadko się to zdarza, byli dobrze obsadzeni. Choć moim osobistym zdaniem najlepiej się zaprezentował Luther, czyli Idris Elba, który w filmie grał rolę marszałka Pentecosta. I muszę się przyznać, że biorąc pod uwagę całą moją sympatie dla Toma Cruis'a bardzo się cieszę, że mimo iż był brany pod uwagę do tej roli, to jednak jej nie dostał. Fajny był też epizod Rona Perlmana, który wcielił się w rolę króla czarnego rynku - Hannibala Chau - który handlował pozostałościami po Kaiju. I zrobił na tym fortunę.
Muzyka też dobrze ilustrowała wydarzenia i obrazy pojawiające się na ekranie. O zdjęciach wiele powiedzieć się nie da, bo pewnie i tak większość była generowana cyfrowo, ale to przecież nie najważniejsze w tego typu produkcjach. Najważniejsza jest rozpierducha, a tej było tutaj pod dostatkiem. Aż w pewnym momencie odrobinkę za dużo, ale to moim zdaniem wina tego zasranego 3D, że teraz niektóre sceny/sekwencje są bezsensownie wydłużane, żeby zrobić dobrze tym, którzy się spuszczają nad tym nieszczęsnym trzecim wymiarem.
Filmów Guillermo del Toro wiele nie widziałem (dotychczas tylko jednego "Blade'a" i "Labirynt Fauna", które nie zrobiły na mnie zbyt dużego wrażenia), ale ten obraz mi się podobał. Film dawał ogromną dawkę adrenaliny, choć miejscami też wzruszał. Moim zdaniem to taki następny "Armaggeddon"i to wszystko się sprawdziło. Było trochę wzniosłych czynów, trochę śmiechu. Współpraca między narodami (tam mieliśmy rosyjską stację kosmiczną, a tu rosyjską i chińską załogę Jeagerów - choć te wątki były potraktowane dość stereotypowo, ale to moje osobiste zdanie) i dużo akcji. Takie mieszanki robią naprawdę dobre wrażenie jeśli są zmiksowane z dobrych składników i w odpowiednich proporcjach. Tutaj wszystko "zagrało". Film oceniam na 8/10.
No, no, nie słyszałem dotąd o tym filmie, a zapowiada się na kawał dobrego sci-fi.
OdpowiedzUsuńAha, w tekście popraw "Iron Mama" na "Iron Mana", bo dość śmiesznie się to czyta :D
Hehe :D No rzeczywiście, tak mi się jakoś napisało, a że "mama" to wg programu poprawny wyraz, to nie podkreślił :P Już poprawiłem ;]
UsuńNo to cieszę się, że ode mnie o nim "usłyszałeś" i mam nadzieję, że się nie zawiedziesz :)
No i super, właśnie na takie kino liczyłem. Juz nie mogę się doczekać aż obejrzę. Tylko kurde chyba długo nie będę miał okazji, bo jeszcze przez jakiś czas przebywam w miejscu, w którym nie ma żadnego kina :)
OdpowiedzUsuńNo to współczuję, bo mimo iż nie byłem na 3D, to jednak uważam, że warto ten film zobaczyć w kinie.
UsuńJa mam podobnie z "Only God Forgives", bo chyba go u mnie w mieście nie zagrają, a najbliższe kino w którym grają mam ze 150 km od domu :( I wybierać się tam nie zamierzam. Mam nadzieję, że na DVD zrobi podobnie dobre wrażenie jak w kinie.
mimo tylu zachwytów nadal nie jestem co do tej produckji przekonana... poczekam aż gdzieś pojawi się online :P tego reżysera najlepszy jest dla mnie "Kręgosłup diabła" :)
OdpowiedzUsuńHehe :) Oporna jak zawsze ;) Ale to dobrze, trzeba mieć własne zdanie, choć mam nadzieję, że jednak Ci się spodoba :)
UsuńA o "Kręgosłupie diabła" nawet nie słyszałem". Wiem, że del Toro jeszcze "Hellboye" zrobił i brał się za "Hobbita", ale wreszcie zrezygnował i figurował tylko jako jeden z czterech twórców scenariusza.
Po opisie utwierdzam się w przekonaniu, że nie chcę oglądać tego filmu;) ja Guillermo del Toro widziałam "Hellboya" i "Labirynt Fauna" i nie rozumiem zachwytów nad tym reżyserem i jego obrazami. A co do 3D to też nie jestem fanką:/
OdpowiedzUsuńEee tam... :) Fajny filmik. Mnie się podobał. I mojej kobiecie też, więc każdy znajdzie coś dla siebie :) Ale zrobisz jak uważasz ;) Film można zobaczyć też w 2D. Na szczęście!
Usuń