Już trzy dni minęły odkąd ostatni raz pogłaskałem mojego bloga... a z tego co go znam nie lubi być tak długo pozostawiany samemu sobie. Stąd też dziś po raz kolejny podzielę się paroma spostrzeżeniami na temat kilku klasyków kina. Zapraszam na Filmowy Flesh #12!
"Wzgórze Rozdartych Serc / Heartbreak Ridge" (1986)
Dziś zacznę od filmu, który jest jednym z moich ulubionych w dorobku Wielkiego Clinta, czyli od "Wzgórza Rozdartych Serc" z roku 1986. W sumie zawsze mi się wydawało, że powinno być "złamanych" zamiast "rozdartych", ale to w końcu POLSKIE tłumaczenie tytułu, a tutaj wszystko jest możliwe. Ale wracając do meritum. Dawno już nie oglądałem tego klasyka, jednak ostatnio wpadłem na niego przez zupełny przypadek i pomyślałem, że z chęcią go sobie odświeżę, co też skwapliwie uczyniłem. Później wszedłem na filmweb, aby zobaczyć jaką ocenę mu wystawiłem i moją uwagę przykuła jedna z dyskusji na temat tego filmu. Jednoznacznie wynikało z niej, że są na świecie ludzie, którzy nie lubią dobrego kina. Film jest podobno według nich prostacki, nudny i zupełnie pozbawiony sensu. Jednym słowem beznadziejny. Aż mnie zamurowało jak doczytałem te bluźnierstwa do końca. Jednak swoim starym zwyczajem, w dyskusję na tamtym forum się nie wdałem, bo to nigdy nie prowadzi do żadnej sensownej wymiany myśli, a kończy się na przebranżawianiu naszych matek i innych tego typu argumentach ad personam. Postanowiłem jednak na moim własnym poletku napisać dlaczego tak cenie i lubię ten film. Najważniejszy jest fakt, że to świetnie zagrana historia. Prosta, ale sugestywna i choć czasem patetyczna, to jednak dość zręcznie przedstawiająca istotny temat. Osią fabuły jest los faceta, który większość swoich dorosłych lat poświęcił walce w obronie ojczyzny, przez co nie miał czasu ułożyć sobie swojego własnego życia. Faceta, który chce po raz ostatni przydać się na coś swojemu krajowi, nawet jeśli miałoby to być tylko wyszkolenie kilku niesfornych młodzieńców, którzy być może dzięki niemu nie dadzą się zabić, a może w przyszłości zajmą jego miejsce. W te wydarzenia wplecione zostają perypetie obyczajowe, czyli próba odzyskania byłej żony, która także poturbowana przez życie egzystuje jakby w zawieszeniu między chęcią ułożenia sobie wszystkiego na nowo, a niemożnością zerwania ze starymi przyzwyczajeniami. Clint świetnie nadaje się na twardego sukinsyna, który, jak to sam mówi w scenie otwarcia na "śniadanie je drut kolczasty i sika napalmem", a na widok jego baretek nie jednemu to i owo się podnosi. Jednak dla innych jest tylko przeżytkiem, pozostałością starej epoki. Taki stan rzeczy nieuchronnie prowadzi do starcia między tym co nowe (lepsze) i tym co stare (przestarzałe? gorsze). Jakim wynikiem zakończy się to starcie jest raczej oczywiste, ale zdradzał tego nie będę, bo być może będą to czytały osoby, które jeszcze filmu nie oglądały. Dla mnie jest to rewelacyjny film i ciężko znaleźć mi jakieś jego wady, więc i na siłę wyszukiwał ich nie będę. Napiszę tylko, że jeśli ktoś jeszcze go nie oglądał, to najwyższy czas nadrobić to niedopatrzenie.
Ocena 8.5/10
"Polowanie na Czerwony Październik / The Hunt for Red October" (1990)
Tak jak już niedawno pisałem, "Polowanie na Czerwony Październik" jest jednym z filmów o Jacku Ryanie, który kiedyś już widziałem, ale nie pamiętałem z niego praktycznie nic. Na fali moich ostatnich seansów przygód Jacka Ryana, postanowiłem odświeżyć sobie również i "Polowanie...". I już teraz wiem, że jest to zdecydowanie najlepsza część serii. Głownie za sprawą bardzo ciekawego klimatu napięcia jaki dodatkowo potęgują klaustrofobiczne przestrzenie łodzi podwodnej. Świetna rola Seana Connery'ego, idealnie wcielającego się w kapitana Marko Ramiusa, no i całkiem przyzwoity Ryan w wykonaniu Baldwina (swoją drogą nie mam pojęcia dlaczego już dwa lata później zmienili głównego aktora właśnie na Forda, skoro obsada drugoplanowa została, m.in. James Earl Jones w roli dyrektora CIA). Nie mający już nic do stracenia Ramius, w trosce o bezpieczeństwo świata, chcący przekazać najnowszy, praktycznie niewykrywalny, okręt podwodny największemu przeciwnikowi Związku Radzieckiego i tylko jeden facet - Jack Ryan - który domyślający się jego zamiarów, jednak aby doszły one do skutku, musi o tym przekonać najważniejszych ludzi w państwie. Już z tego telegraficznego przedstawienie fabuły widać, że jest to bardzo dobra historia umiejscowiona pod koniec zimnej wojny, swoją drogą chyba jedna z
najlepszych powieści Clancy'ego w ogóle, która będzie trzymać nas w niepewności i napięciu aż do ostatnich minut seansu. Na koniec dodam tylko jedno małe spostrzeżenie, które być może, podobnie jak mnie, umknęło większości widzów. Pamiętacie jak nazywał się oficer polityczny na pokładzie Czerwonego Października? Ten, który musiał bardzo szybko zginąć, aby cała akcja mogła się zakończyć powodzeniem? Poszukajcie w takim razie. Ja muszę przyznać, że baaardzo się zdziwiłem. Ciekawi mnie tylko, czy to zbieg okoliczności, czy ktoś już wtedy znał wartość człowieka, który nosił te nazwisko.
Ocena 8/10
"Jak za dawnych, dobrych czasów / Seems Like Old Times" (1980)
"Jak za dawnych, dobrych czasów" to komedia pomyłek w starym, dobrym stylu. Teraz już się takich filmów nie kręci, ale lata 80. były to czasy świetności Chevy'ego Chase'a i filmów takich jak "Golfiarze", "W krzywym zwierciadle", czy też "Szpiedzy tacy jak my". Tutaj humor jest bardzo podobny. Mamy do czynienia z prawniczką (Golfie Hawn), z reguły broniącą mniejszości narodowych w sprawach o małej szkodliwości społecznej (kradzieże itp.). Jest to typowa dobra dusza. Większości bronionych przez siebie ludzi znajduje później prace... u siebie, aby tylko nie pozwolić im wrócić na złą drogą, zatrudnia ich w roli szoferów, pokojówek, czy innego rodzaju służby, na którą w gruncie rzeczy i tak jej nie stać). Jej mąż, uściślając, drugi mąż Ira Parks (Charles Grodin) jest natomiast prokuratorem okręgowym z dużymi widokami na awans. Jest jeszcze Nicolas Gardenia (Chevy Chase) obecnie pisarz (chyba, bo może być że dziennikarz, reportażysta), fajtłapa, jonasz, ciamajda i pierwszy mąż Glendy Parks. Mąż, z którym rozwiodła się właśnie z powodu wspomnianych wad. I niby już się od niego uwolniła, jednak Nicolas znów wplątał się w aferę (tym razem jest zamieszany w obrabowanie banku) i jak zwykle pomocy szuka właśnie u Glendy, której mąż jest akurat oskarżycielem w jego sprawie. W tym miejscu już na pierwszy rzut oka widać co najmniej dwa konflikty interesów, które będą prowadziły do co i rusz to nowych komicznych sytuacji i zbiegów okoliczności. Sama scena końcowa natomiast mogłaby być wstępem do kontynuacji losów tej szalonej "rodzinki". "Jak za dawnych..." jest bardzo przyjemną i ciepłą komedią, którą można się podelektować w chwili odprężenia. Jest to kino lekkie, z żartem słownym jak i sytuacyjnym na bardzo dobrym poziomie, które z pewnością przypadnie do gustu nie tylko fanom talentu Chevy'ego Chase'a.
Ocena 7/10
"Złodziej / Thief" (1981)
"Złodziej" to debiut reżyserski Michael'a Mann'a (był on także twórcą scenariusza), a także bardzo dziwna opowieść o pewnym złodzieju. Z jednej strony jest to bardzo klimatyczny film kryminalny z elementami dramatu a nawet thrillera, opowiadający ciekawą historię ze świetną muzyką i dobrze zarysowanymi postaciami. Z drugiej strony jest to również historia faceta o imieniu Frank (James Caan), którego przez przeszło dwie godziny seansu nie da się ani polubić ani tak naprawdę zrozumieć. Ma on niby swoje cele, swój plan na życie, które odzyskał po 10 latach w więzieniu, ale wszystko to jest jakieś takie chaotyczne, niespójne, poszarpane. Niby chce mieć rodzinę, ale zabiera się do tego jak do jeża. Niby jest twardy i inteligentny, ale nie rozumie najprostszych zasad rządzących jego biznesem. To tak naprawdę Frank jest najsłabszym ogniwem tej świetnej historii, bo jest głównym bohaterem pozytywnym (? tutaj chyba takich nie ma), któremu życzymy porażki. I choć zdjęcia, napięcie jakie Mann zręcznie tworzy, całe te przygotowania przed akcją (Frank to taki amerykański Kwinto, lecz bez jego subtelności, sejfy otwiera przy użyciu ciężkich narzędzi i kradnie jedynie kamyczki albo kasę) są naprawdę bardzo zajmujące i klimatyczne, to jednak przez główną postać film ogląda się dość nieprzyjemnie. I choć chciałbym być bardziej usatysfakcjonowany po seansie, to jakoś nie potrafię. Być może obejrzenie tego obrazu po raz kolejny odkryje przede mną coś co umknęło mi podczas pierwszego seansu, jednak na chwilę obecną czuję lekki niedosyt.
Ocena 6.5/10
Ten wpis, to powinienem sobie wrzucić w zakładki, bo w sumie aż trzy z czterech chciałbym sobie obejrzeć. Polowanie na czerwony... to właściwie tylko odświeżyć, ale reszty nie oglądałem. Ten Thief jakoś mnie nie kręci - resztę z przyjemnością sprawdzę :)
OdpowiedzUsuń"Thief" jest dziwny. Ja zupełnie przez przypadek go ostatnio znalazłem i pomyślałem, że sprawdzę co to, jednak jak pisałem wyżej - dupy nie urywa, albo ja nie wczułem się odpowiednio w jego klimat. Chociaż w sumie Mannowskie "Miami Vice" tez po pierwszym seansie mi się nie spodobało, ale z każdym kolejnym nabierało wyrazu i głębi i teraz uważam, że jest genialne. Może z tym będzie podobnie? Dlatego go tak od razu nie skreślam. Dam mu jeszcze kiedyś szansę.
UsuńA reszta spoko, możesz oglądać. Poleca ;)
W końcu jakieś dobre filmy oglądasz. Wszystkie, jeżeli ktoś nie oglądał, do nadrobienia. "Thief" to kozacki film, a rozwinięcie osoby głównego bohatera macie w "Gorączce". Nie ma takiego gatunku - dziwny :). To zajebisty dramat sensacyjny z twardym facetem na czele. Miota się, to prawda. Dlatego jest tak prawdziwy. Chciałby założyć rodzinę, chciałby mieć kobietę, i ni chuja to nie wychodzi. Wielu późniejszych reżyserów na bazie Franka, tworzyło postacie do swoich filmów. Jak chociażby kierowca z "Drive".
OdpowiedzUsuń@Łukasz Z tych wszystkich opisanych, to wlaśnie "Thief'a" powinieneś obejrzeć. Mogę go spokojnie Tobie polecić :) Możesz u mnie poszperać i znaleźć recenzje. Pozdrawiam.
No widzisz, a nie postać Franka przez to napisanie się, pozowanie, ten maczyzm wydaje się sztuczna. Zupełnie nieprawdziwa. Ja tego faceta nie kupuje. I stąd też cały film dostaje taką a nie inną notę, bo "Thief" jako taki jest rewelacyjny, tylko ten Frank...
UsuńA mnie postać Franka przez to napinanie się...* Tak miało być :/
UsuńA co do "Heat" to tez będę musiał sobie jeszcze raz obejrzeć :)
UsuńAle to właśnie jego styl. "Poza jest wszystkim", traktowanie kobiet itd. To wszystko jest przedłużeniem stylu chłopców z ferajny. Oczywiście że wydaje się sztuczny, bo on jest sztuczny. Tak naprawdę tylko Jessie miała szansę dotrzeć i wyciągnąć na zewnątrz prawdziwego Franka. No ale ułożyło się tak a nie inaczej :)
UsuńNo rzeczywiście, coś w tym jest, ale w "Chłopcach z ferajny", w "Donnie Brasco" czy nawet w "Blow" mi to nie przeszkadza i oglądam z zaciekawieniem wyczyny filmowych postaci, jednak Frank jest dziwny. Może dlatego, że rozpoczynał, przecierał szlak? Kto wie. Nie zmienną jest rzeczą to, że nic mi się w postaci Franka nie podoba. ale może to wina Jamesa Caana? Nie chciał bym mieć takiego kolegi, ojca, pracodawcy ani przyjaciela. Po prostu człowiek, który zraził mnie do siebie wszystkim. Może jestem przyzwyczajony do fikcji, ale w tym filmie wszystko było dla mnie zbyt chaotyczne, nieuporządkowane i stąd moja konsternacja. Kupione dziecko? Wiara w to, że to będzie tylko ten jeden skok a później "tatuś" nas wypuści? Stawianie się glinom w tak głupi sposób? Nieee...jak na inteligentnego faceta to coś głupio kombinuje. A co do Jessie to też dziwna było to jej połączenie uległości z oporem. To takie słynne chciałabym a boje się co cechuje z reguły idiotki,a to doświadczona przez życie kobieta w "sile wieku" była .
UsuńTego filmu z Eastwoodem jeszcze nie oglądałem, muszę nadrobić :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie polecam :)
UsuńPolowanie na Czerwony Październik. Mój ojcze kocha takie filmy. on je wielbi i czci! Czyli Polowanie na Czerwony październik, Parszywa dwunastka, O jeden most za daleko, coś tam na rzece Kwai, Działa Navarony itp. itd. oglądam z miliard razy :D Więc ogólnie kiedyś ze swą macierzy jak zobaczyłyśmy w programie telewizyjnym "Działa Navarony" wycięłyśmy tę informację :D Ojciec się naburmuszył, wąsy mu się zjeżyły i takie tam. Odbąknął tylko: przecież nikt was nie zmusza, żebyście to oglądały ze mną. Jako, że mama umierała ze śmiechu i nie była w stanie wydukać nawet jednego słowa (uważam, że to było śmieszne... tylko tato się nie poznał na żarcie), musiałam ja przejąć dowodzenie. Więc między atakiem śmiechu, a chwilą oddechu powiedziałam, że to są świetne filmy i nie da się ich nie oglądać. Więc znając życie, włączysz tata film i zaraz ja się dosiądę, za chwile mama i po raz kolejny będziemy oglądać film, który widziałyśmy biliard razy wcześniej! TATUŚKU JA CI TE WSZYSTKIE FILMY KUPIŁAM NA DVD, MOŻESZ JE OGLĄDAĆ KIEDY TYLKO CHCESZ! Na co ojciec, dalej naburmuszony odpowiedział mi (zamykając mi przy tym skutecznie buźkę): po co mam włączać dvd, skoro w tym samym czasie leci to w telewizji?
OdpowiedzUsuńNo nie pogadasz, mówię Ci, nie pogadasz :D
Hehe :D Nieźle! Dowcip całkiem dobry, ale z tym "po co mam włączać DVD skoro w TV leci", to mam tak samo w domu :] Niektórzy ludzie już tak mają. No chyba, że są reklamy, to nigdy nie oglądam, nie mam czasu na proszki do prania i te na biegunkę :(
UsuńPolopiryna S przeziębień głosi kres. Łatwo się łyka, gorączka znika i humor wraca też!
UsuńUwielbiam śpiewające reklamy. Jak przywali taką reklamą radio bądź telewizornia, to normalnie chodzę i w głowie podśpiewuję jakąś reklamę leku na prostatę w rytmie kurwa Hall Of The Mountain King! Mam wtedy ochotę się zabić! Telewizji już daaawno nie oglądałam, ale radia w roboty słucham... jakie tak Arek kwiatki lecą, to uszy więdną. No i wtedy chodzę i śpiewam to badziewie! Na całe szczęście co radio to inne reklamy, także nucę sobie tylko alibabki, mozarta, połomskiego, bo nie zdążam zapamiętać tekstu :D
Hahahaha xD Taaak, jak w tv lecą akurat reklamy to mutuje dźwięk, bo dostaje szału od tej głupoty, ale w radiu to co innego :/ Tam poziom rymowanej sraki jest tak pokaźny, że nawet WC Kaczka by sobie z tym nie poradziła ;( Nic tylko zdebileć do reszty żeby to wreszcie przestało przeszkadzać, bo będzie już tylko gorzej...
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=ca9EWdnSAIg
UsuńNo ubaw po pachy :/
Ostatnio hitem jest lek na wzdęcia z melodią:
https://www.youtube.com/watch?v=ESOAzgoRv-M
W pewnym momencie szukałam młotka, żeby się jebnąć w głowę! Nie, no piosenka jest spoko (w sensie Majdaniec)... ale Arek, ja śpiewałam o tym, że mogę jeść wszystko i nie muszę się martwić o swój brzuch wielkości balona! Reklama to złooooo! Oni specjalnie wybierają muzykę, którą znam, żeby mnie torturować :(
Klasyka, ta z WC Kaczką. '91, widać dopiero pierwsze kroki w szambo ordynarnej komercyjnej papki. Krótko i na temat. A pod koniec nawet jakieś małe mrugnięcie okiem do widza, bo a dziewczyna się chyba nawet naturalnie roześmiała.
UsuńA w Czarnym Alibabie najlepszy jest "tylko tłyst, tłyst, tłyst..." xD
Ale wracając do meritum, to ja wnoszę pozew o zakazanie śpiewanych reklam w ogóle, a już takich wykorzystujących znany motyw muzyczny szczególnie!
Chętnie zostanę świadkiem! Może jakieś odszkodowanie mi skapnie?
UsuńTak! Będziemy żądać odszkodowań za szkody moralne i psychiczne, bo moim zdaniem przed każdym bloczkiem reklamowym powinny być emitowane podobne regułki jak przy reklamach leków. "Wiara w reklamę jest objawem choroby psychicznej. Jeśli po obejrzeniu spotu masz ochotę iść do sklepu i kupować rzeczy zupełnie Ci nie potrzebne, znaczy że idiociejesz i powinieneś udać się do psychiatry lub na odwyk od tego prania mózgu (zalecana kwarantanna od TV, radia i internetu)."
Usuń